• Kalendarium wydarzeń
  • Licznik Odwiedzin

    Odwiedzin wszystkich 620646
    Odwiedzin dzisiaj: 109

WYCIECZKA 9 - GÓRY BOROWSKIE

POMNIK OBROŃCÓW GÓR BOROWSKICH

Borowa to niewielka miejscowość wchodząca obecnie w skład Gminy Wola Krzysztoporska. Charakterystyczną jej cechą jest położenie na jednym z trzech wzniesień kompleksu Góry Borowskie, sięgającego 278,5 m n.p.m. To właśnie usytuowanie sprawiło, że miejscowość ta była świadkiem tragicznych wydarzeń I i II wojny światowej. Niemniej jednak zarówno miejscowa ludność, jak i historycy, wiążą niezalesione niegdyś stoki Gór Borowskich z wydarzeniami września 1939 roku, kiedy to zgrupowanie płk. Ludwika Czyżewskiego, w dwudniowej bitwie, opóźniało pochód elementów XVI Korpusu Armijnego w kierunku na Piotrków Trybunalski i dalej ku Warszawie. Traktując o obronie Gór Borowskich należy brać pod uwagę nie tylko bezpośrednie walki o wzniesienie, ale całość polskiej obrony rozciągającej się od Rozprzy po Księży Młyn.

Bohaterska obrona okupiona została stratami przekraczającymi ponad sześciuset poległych, rannych i zaginionych. Byli to żołnierze z 2 pułku piechoty Legionów, III dywizjonu 2 pułku artylerii lekkiej Legionów, 7 batalionu karabinów maszynowych i broni towarzyszących, improwizowanego batalionu kpt. Eustachiusza Marszałka, 11 batalionu strzelców, 2 batalionu czołgów lekkich i elementów 146 pułku piechoty. Nierówna walka z przeważającym liczebnie i materiałowo nieprzyjacielem, stała się tematem szeregu dyskusji o charakterze zarówno lokalnym jak i ogólnopolskim. Obrona Gór Borowskich na stałe wpisała się do podręczników, zajmując zaszczytne miejsce obok Westerplatte, Mokrej, Mławy, Wizny czy Bzury.

Nie powinien dziwić zatem pomysł wzniesienia pomnika upamiętniającego to wydarzenie i biorących w nim udział żołnierzy. Zachowane materiały wskazują, że do realizacji ów pomysłu przystąpili oficerowie 2 ppLeg. – płk Ludwik Czyżewski i mjr Tadeusz Żelazowski, powołując Komitet Organizacyjny b. żołnierzy 2 ppLeg. Od samego początku towarzyszył im i pomagał inny kombatant, badacz polskiego września, mjr Apoloniusz Zawilski. O wzajemnej relacji wyżej wymienionych, świadczą słowa skierowane w liście do mjr. Apoloniusza Zawilskiego przez płk. Ludwika Czyżewskiego: […] Pozwalam sobie zwrócić się do Pana Majora, jak kiedyś zwracałem się do oficerów, podoficerów i legionistów 2 ppLeg. (a Pan Major staje się jakby naszym honorowym członkiem Koła): trwać – trwać mimo wszelkich trudności. Siła woli udźwignie i głaz mityczny, i obelisk, i ustawi go tam, gdzie polegli żołnierze 2 ppLeg. Dali oni świadectwo następnym pokoleniom, że siła woli ogrzewana gorącym sercem sprostała nieprawdopodobnym wydawałoby się trudnościom […].

Koncepcja budowy pomnika przedstawiona została na Zarządzie Okręgu ZBoWiD w Łodzi oraz w Wojewódzkim Komitecie Ochrony Pomników Walk i Męczeństwa. Pierwotny projekt kamienia-obelisku wzorowany był na pomniku 21 pułku piechoty Dzieci Warszawy wzniesionym w 1967 roku na Grochowie. Pomysł trafił na podatny grunt i bardzo szybko nabrał całkowicie innego wyglądu. W czerwcu 1969 roku mjr Apoloniusz Zawilski wraz z architektem Wójcikiem przeprowadzili stosowne rozpoznanie w terenie. 26 lipca w Piotrkowie Trybunalskim zorganizowana została konferencja zespołu techniczno-organizacyjnego. Jak czytamy w liście mjr. Tadeusza Żelazowskiego: […] Nasz „Komitet Organizacyjny 2 ppLeg.” w osobach płk. Czyżewskiego i moim, gorąco prosi Pana Majora o łaskawy przyjazd na wymienioną konferencję do Piotrkowa […] nasza prośba się łączy z uprzejmym wnioskiem, aby Pan Major na powyższej konferencji reprezentował zagadnienie lokalizacji i właściwego projektu architektonicznego i wykonania plastycznego pomnika na Górach Borowskich. Proszę mi wierzyć, że udział Pański jest dla nas rzeczą podstawową, bo resztę zagadnień samej budowy, jej organizacji, materiałów, będzie referował inż. Jaros Sławomir […]

Oficjalne odsłonięcie pomnika odbyło się 3 września 1972 roku i komentowane było obszernie na łamach lokalnej prasy. W uroczystości udział wzięło kilka tysięcy osób, w tym, kombatanci na czele z płk. Ludwikiem Czyżewskim, rodziny żołnierzy, władze lokalne i okoliczni mieszkańcy. W „Dzienniku Łódzkim” już pod koniec sierpnia zaczęły ukazywać się fragmenty relacji płk. Ludwika Czyżewskiego odnoszące się do walk o Góry Borowskie. W innym artykule znaleźć można było wzmianki dotyczące autorów pomnika. Został on zaprojektowany przez Tadeusza Nowakowskiego – dyrektora Piotrkowskiej Fabryki Maszyn Górniczych „Pioma”, według opracowania plastycznego Adama Piątka. Za wykonanie odpowiedzialni byli Jan Grzybowski i Jan Kowalczyk – pracownicy tejże fabryki. W projekcie uczestniczyły również inne zakłady w tym: „Hydrobudowa-7”, Zakłady Przemysłu Barwników w Woli Krzysztoporskiej, Zakłady Przemysłowo-Rolne w Niechcicach i Piotrkowskie Przedsiębiorstwo Budowlane.

Po dziś dzień, w każdą pierwszą niedzielę września, pod pomnikiem na Górach Borowskich, władze Gminy Wola Krzysztoporska organizują oficjalne uroczystości z polową Mszą Świętą i Apelem Poległych. Cieszą się one dużym zainteresowaniem przypominając młodym pokoleniom historię „Obrońców Gór Borowskich”.

Źródła:

Archiwum Państwowe w Piotrkowie Trybunalskim.

Archiwum Apoloniusza Zawilskiego.

„Gazeta Ziemi Piotrkowskiej”, 1972, nr 35.

„Dziennik Łódzki” 1972, nr 110 i 111.

 

CMENTARZ WOJENNY W BOROWEJ

Kwestie historii cmentarza wojennego w Borowej, podobnie jak i problem analizy działań zbrojnych w rejonie Piotrkowa Trybunalskiego i Bełchatowa w 1914 roku, pozostają w wielu przypadkach nadal nierozwiązane. Ostatecznie na terenie utworzonego w 1915 roku Kreiskommanda w Piotrkowie rozpoczęto organizację szeregu cmentarzy wojennych – najczęściej po jednym na terenie każdej gminy. Do końca okupacji austro-węgierskiej udało się stworzyć cmentarze w Kuźnicy gm. Bujny Szlacheckie (obecnie gm. Zelów) – 254 pochowanych, Augustynowie gm. Bełchatówek – 537 pochowanych, Chynowie gm. Drużbice – 249 pochowanych, Gomulinie gm. Grabica – 254 pochowanych, Kamieńsku – 68 pochowanych, Rogowcu gm. Kleszczów – 384 pochowanych, Trzepnicy gm. Łęki Szlacheckie – 40 pochowanych. Niektórzy polegli pochowani zostali na cmentarzach wyznaniowych między innymi w Bełchatowie, gdzie utworzono Dzielnicę wojenną na ewangelickim cmentarzu parafialnym.

W 1917 roku rozpoczęto również prace nad organizacją cmentarza w Borowej. Oficjalnie został on utworzony przez władze wojskowe austro-węgierskie w 1918 roku na gruncie o powierzchni 2555 m² (dł., 73 m, szer. 35 m). W pierwszej kolejności na tutejszy cmentarz trafiły szczątki żołnierzy z miejscowości: Bernardów, Janów, Postękalice, Borowa, Blizin, Bogdanów, Kamienna, Kozierogi, Mąkolice, Miłaków, Moników, Pawłów Szkolny, Pawłów Górny, Piaski, Parzniewice Małe, Radziątków i Budków. Łącznie przeniesiono do nowego miejsca spoczynku 536 ciał, w tym: 189 żołnierzy niemieckich, 176 żołnierzy austro-węgierskich i 171 rosyjskich.

Nowo powstały cmentarz stanowił niezwykłe rozwiązanie pod względem kompozycyjnym. Ulokowany na dominującym nad otoczeniem wzniesieniu, w układzie tarasowym, z czterema mogiłami zbiorowymi rozplanowanymi w formie krzyża, z wieloma nieukończonymi po dzień dzisiejszy rozwiązaniami, oddawać miał w opinii władz okupacyjnych ich prestiż.

Jednym z zadań powojennych organów zajmujących się tematem grobownictwa wojennego, było ukończenie cmentarzy urządzanych przez państwa zaborcze oraz dalsza ich komasacja. Pomimo drobnych remontów, wykonanych w drugiej połowie lat dwudziestych, ich stan ciągle się pogarszał. Sama ewidencja rozsianych na terenie powiatu cmentarzy, przy olbrzymich problemach natury komunikacyjnej, stała się niezwykle trudna i czasochłonna. Najrozsądniejszym rozwiązaniem, wprowadzającym porządek oraz niwelującym chroniczny problem braku środków na utrzymanie licznych cmentarzy wojennych, była ich komasacja.

Jak łatwo się domyśleć, na terenie powiatu piotrkowskiego za centralny punkt scaleniowy obrany został właśnie cmentarz w Borowej. Należy nadmienić, iż pretendował on do roli centralnego jeszcze w czasie okupacji austro-węgierskiej, a zadecydowało o tym w dużej mierze jego położenie na stoku dominującego w okolicy wzniesienia, oddalonego od większych osiedli, a jednocześnie usytuowanego w centrum powiatu. 15 lutego 1932 roku Architekt Powiatowy polecił Urzędowi Gminy w Łękawie [...] zbadać na miejscu i obliczyć koszta przewiezienia zwłok poległych, pochowanych na cmentarzach wojennych w Augustynowie, w Rogowcu oraz w mogile zbiorowej przydrożnej w Kuźnicy /gm. Bujny Szlacheckie/, następnie umieszczenia ich na cmentarzu w Borowej Górze [...]. Był to zaledwie początek długiego procesu scaleniowego. Ostatecznie, do 1939 roku do Borowej przeniesiono szczątki żołnierzy pochowanych wcześniej na mniejszych cmentarzach w Kuźnicy, Augustynowie, Chynowie, Gomulinie, Kamieńsku, Rogowcu i Trzepnicy. Obecnie można oszacować liczbę poległych spoczywających w tym miejscu na ponad 2 tysiące.

W 1945 roku na terenie cmentarza zorganizowano kolejne dochówki – tym razem żołnierzy niemieckich poległych w trakcie ofensywy styczniowej. Pochowano ich w dwóch mogiłach. W pierwszej, zorganizowanej na niewielkiej powierzchni po lewej stronie od wejścia, przy murze cmentarnym pochowano 24 poległych. Drugą mogiłę stanowił fragment zaadaptowanego do tego celu rowu przeciwlotniczego znajdującego się w tylnej części cmentarza. Wrzucono do niego i zagrzebano ciała 68 poległych. Ekshumacji i przeniesienia szczątków z dwóch wyżej wymienionych mogił dokonano w maju 2010 roku.

Źródła:

Archiwum Państwowe w Piotrkowie Trybunalskim.

Parafialna Świątynia pw. Przenajświętszej Trójcy w Bogdanowie 1914–2014, oprac. M. Młoczkowska, T. Chrzęstek, Bogdanów 2014. 

Ł. Politański, Cmentarz wojenny w Borowej jako przykład procesu scalania cmentarzy wielkiej wojny 1914–1918 – zarys problematyki, „Piotrkowskie Zeszyty Historyczne” 2015, t. 16.

 

KAPLICZKA DZIĘKCZYNNA „NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNIE WDZIĘCZNY ZA OCALENIE”

Najświętszej Maryi Pannie wdzięczny za ocalenie. Walczący z okupantem w dn. 3-5 IX 1939 r. na Górach Borowskich. Żołnierz II p.p.Leg. Franciszek Malinowski. Jak wiele wiary, nadziei i miłości kryje się w tym krótkim tekście, umieszczonym na kapliczce wotywnej, gdzieś na stoku Gór Borowskich, w miejscu, które dziś nie przypomina wojennego pobojowiska. Sosnowy las na pewno nie oddaje obrazu tego terenu z września 1939 roku. Niezalesione, surowe i niedostępne wzniesienie, górujące nad okolicą, stało się wtedy, przez krótki okres, areną wyjątkowo krwawych i morderczych walk, które pochłonęły ponad 600 polskich obrońców – zabitych, rannych i zaginionych. Po dziś dzień tragicznym świadectwem tamtych dni są liczne krzyże, na cmentarzach w Grocholicach i Parzniewicach oraz ta … zapomniana przez wielu kapliczka.

O tym jak trudne były to walki i co przeżyć musiał dwudziestoparoletni chłopak, wyrwany codziennemu życiu i postawiony w obliczu bezkompromisowej walki o własną Ojczyznę, niech świadczy jeden z wielu cytatów, opowiadających tamte wydarzenia. Jego autorem jest dowódca 2 pułku piechoty Legionów, pułkownik Ludwik Czyżewski. Jak podaje pod datą 5 września 1939 roku: […] Natężenie ognia na Góry Borowskie osiąga nieprawdopodobną siłę. Strzela artyleria lekka, ciężka i moździerze. Ziemia trzęsie się od eksplozji pocisków, bomb i ciężkich granatów. Góry Borowskie są pokryte dymem i pyłem ziemi, wyrzucanej przez pękające pociski. Rwie się połączenie telefoniczne. Dochodzą wieści o stratach własnych, które są bardzo duże. Został ranny dowódca 3 batalionu major Żelazowski. W okopach 8 kompanii wyskakuje z rowu strzeleckiego dowódca plutonu podporucznik rezerwy z pistoletem w ręce i z błędnymi oczyma strzela na wszystkie strony. Najbliżsi żołnierze usiłują ściągnąć go siłą do rowu, ale ten nie daje za wygraną. Wtem straszny trzask i huk. Ziemia zadrżała i w miejscu, gdzie szamotał się podporucznik z szeregowym, został tylko głęboki dół. Ogień nie ustaje. Nieprzyjaciel zdążył nagromadzić duże zapasy amunicji. Podciągnął też najwidoczniej więcej artylerii. Potężna śmiercionośna machina puszczona została w ruch. Stosując ogień huraganowy jak pod Verdun czy też w czasie walk na froncie włoskim w pierwszej wojnie światowej, hitlerowcy usiłują obezwładnić naszą obronę nie tylko fizycznie, ale i moralnie – oślepić punkty obserwacyjne i zniszczyć nasze środki ogniowe. Wydaje się niemożliwe – na miarę odczuć ludzkich – ażeby można było w tym piekle wytrzymać. Niemcy zdają sobie doskonale sprawę z tego, że Góry Borowskie muszą być opanowane dla uzyskania swobody działania. Tymczasem nasza załoga trwa. W tym potwornym kotle tkwią nasi żołnierze, przytuleni do ziemi i z biciem serca czekają, kiedy i oni będą mogli przyjść do głosu. Ktoś wzywa, jęcząc, sanitariusza. Ale ten przybyć nie może. Z narażeniem własnego życia pomocy udziela najbliższy sąsiad. Jest on teraz najwierniejszym przyjacielem. Tak nawiązuje się łączność duchowa i dozgonna przyjaźń między towarzyszami broni. Jedni starają się nie myśleć o potwornym żniwie śmierci, a tylko mobilizują siły, żeby wytrwać, żeby zachować honor żołnierza, honor kompanii, honor pułku. Aby z podniesionym czołem mogli kiedyś powiedzieć: trwaliśmy, wytrwaliśmy, biliśmy się za nasz Kraj i zwyciężyliśmy. Inni z zaciętością ściskają zęby i czekają, aby odpłacić za te ciężkie ofiary, jakie ponosimy z rąk hitlerowców. Jeszcze inni tylko w głębi duszy powtarzają słowa modlitwy, których w dzieciństwie nauczyła ich matka. Piekielnie wolno mija czas […].

Jednym z wymienionych przez pułkownika Ludwika Czyżewskiego żołnierzy był bez wątpienia Franciszek Malinowski. Dotrzymując słowa wzniósł on, w miejscu stoczonych walk, kapliczkę poświęconą Najświętszej Maryi Pannie. Według relacji mieszkańców początkowo była to niewielka konstrukcja umieszczona na okolicznym drzewie. Następnie jej miejsce zajął znany po dziś dzień obelisk wzniesiony w miejscu, którego w 1939 roku bronił wdzięczny za ocalenie żołnierz.

Cytat za:

L. Czyżewski, Od Gór Borowskich do Zakroczymia, Warszawa 1982.

 

SZYBOWISKO NA GÓRACH BOROWSKICH

Góry Borowskie są bardzo popularnym miejscem wycieczek, zarówno dla lokalnych mieszkańców, jak i osób spoza regionu. Głównym tego powodem – oczywiście poza walorami przyrodniczymi – jest historia, a dokładniej dwie wojny światowe, które tak bardzo wpisały się w przeszłość tego miejsca. Niewiele osób wie jednak, że przez wiele lat te, niezalesione wzniesienia, stanowiły podstawę funkcjonowania lotniska szybowcowego i działającej przy nim szkoły lotników w Borowej. Do dziś jeszcze znaleźć można w terenie pozostałości infrastruktury lotniska, znane chyba jedynie najbardziej zagorzałym pasjonatom historii.

Konsekwencją powołanej do życia w 1927 roku Ligii Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej (LOPP) była między innymi, zakrojona na szeroką skalę akcja promująca lotnictwo sportowe, komunikacyjne i wojskowe. Szybowisko na Górach Borowskich utworzone zostało najprawdopodobniej w 1938 roku. Jego pierwszym komendantem został instruktor pilot Aeroklubu Łódzkiego Stefan Letki. Szkolenie odbywało się do kategorii A i B. Pierwsza obejmowała: start, lot prosty na wysokości do 30 metrów i lądowanie. Druga: start, lot prosty do wysokości 60 metrów, zakręt o 45° i 90° oraz lądowanie na wprost od startu.

Widok tętniącej życiem szkoły, porannej musztry, wzbijających się w niebo młodych adeptów lotnictwa był w regionie nie lada atrakcją. Jeszcze do niedawna krążyły opowieści o spontanicznych, rowerowych „podróżach” – nierzadko z odległych stron – i dziesiątkach gapiów obserwujących z podziwem to co działo się na zboczu Gór Borowskich. Bezcenne świadectwo tamtych wydarzeń pozostawił, na kartach skreślonych wspomnień, bełchatowianin – Apoloniusz Anszperger – uczestnik ostatniego przed wybuchem wojny, kursu. Jak podawał: […] Latem, gdy mój kolega Stefan miał ferie szkolne, zaczął jeździć na Borową Górę, na drugi turnus lotów szybowcowych. Już rok wcześniej miał wymagane szesnaście lat, zezwolenie od ojca i fundusz od brata, bo były to miesięczne, częściowo płatne kursy, uprawniające potem w wojsku do prawdziwego pilotażu. Jeśli tylko miało się predyspozycje i warunki zdrowotne, to przydział do lotnictwa był zagwarantowany. Było to moim wielkim marzeniem. Jeszcze w szkole, w szóstej i siódmej klasie, z pasją robiłem modele latające o napędzie gumowym […] Tak więc w wakacje 1938 roku zacząłem jeździć ze Stefanem na kurs szybowcowy. Jeździliśmy rowerami, bo mieliśmy blisko [około 14 km – przyp. Ł.P.], a około trzydziestu uczestników zebranych z całej Polski mieszkało w dwóch barakach, ale to kosztowało drożej, bo to był internat szkolny z kuchnią. Ja miałem już własne pieniądze i rekomendację Stefana, co zapewniło przychylność naczelnego instruktora i przyjęcie na kurs. Prawdę mówiąc, zależało mu na tym, żeby jak najwięcej zdrowych chłopaków było pod ręką, bo wszystko tam było robione za pomocą mięśni rąk i nóg. W ośrodku na Borowej Górze było dziesięć polskich szybowców szkoleniowych typu „Wrona” – o sześciometrowej rozpiętości skrzydeł, grubych, z wypukłością tylko na górnej powierzchni, co w efekcie dawało dużą siłę nośną. Były lekkie, służące wyłącznie do opanowania startu i lądowania, kołysania na boki i ewentualnie lekkich skrętów z pochyleniem odśrodkowym. Pozwalały na loty o zasięgu około 500 metrów, a jak poszło dobrze, bez skrętów, to i do 1000 metrów doleciał. Wyciągarki nie było, choć były dwa szybowce półwyczynowe typu „Salamandra”. Stefan, mając kategorię A zdobytą już rok wcześniej, zdążył zrobić już trzy loty na „Salamandrze” i już był posiadaczem drugiej kategorii B. Dumnie nosił na klapie munduru szkolnego niebieską odznakę z dwoma mewami. Mnie udało się przejść tylko początek kursu, ćwiczenia na szubienicy i dwa loty na wspaniałej, polskiej „Wronie”. Co to była szubienica? To zawieszenie szybowca około półtora metra nad ziemią obok głównego hangaru, na którym zawsze był biały worek wskazujący siłę i kierunek wiatru. Początkujący delikwent wskakiwał do zawieszonego szybowca i im większy wiatr, tym lepiej odbywała się wstępna nauka. Było to bardzo ważne, wyglądało trochę jak nauka latania młodych bocianów w gnieździe. Po pierwszej godzinie luźnego kiwania instruktor stawał z przodu i na rozkaz trzeba było kiwnąć w lewo lub w prawo i jak najszybciej wyrównać. Uczeń nawet nie wiedział, że z szybkości jego reakcji na tym pierwszym sprawdzianie były odczytywane jego predyspozycje i zdolności do przyszłych zachowań w powietrzu. Każdy impuls za późno przełożony na reakcję mógł się źle skończyć, szczególnie w czasie lądowania, kiedy szybkość lotu zmniejsza się i przestaje automatycznie działać siła nośna. Wtedy właśnie trzeba mieć wyczucie jak prawdziwy ptak. Trzeba ściągać wolant na siebie, ażeby dotknąć najpierw ogonem ziemi przy lądowaniu, inaczej kończy się tak zwanym kapotażem i to się bardzo często zdarzało u początkujących. W rezultacie, na dziesięć sztuk szybowców ćwiczeniowych, dwa albo trzy były sprawne do startu, reszta maszyn była ciągle w naprawie, a stolarz i mechanik nieustannie mieli co robić.

Loty wyglądały mniej więcej tak: w pięciu już można było wnieść szybowiec na górę, gdy wnoszący się zmęczyli, następowała zmiana. Przeważnie wnoszono dwie, czasem trzy maszyny. Kilku chłopaków niosło liny gumowe, które były dość ciężkie. Sam start wyglądał jak strzelanie z procy. Dwie liny były założone na zbocze góry startowej w kształcie litery V i na komendę „naprzód”, po dziesięciu chłopaków do każdej liny, gnało naprzód z góry. Instruktor z tyłu trzymał zaczep i w odpowiednim momencie puszczał jego spust, a szybowiec ze świstem szedł w powietrze. Wielka to była przyjemność dla tego, co ładnie poleciał, a to się udzielało tym, którzy przed chwilą ciągnęli liny a teraz patrzyli na start kolegi. Kiedyś jeden na moich oczach przedobrzył, bo chciał wyżej i dalej, trochę za mocno dał wolant na siebie i albo się zapomniał, albo wystraszył, za mocno zadarł przód, wpadł w poślizg na ogon do tyłu i wtedy już ze strachu przechylił drążkiem i uderzył bokiem – całym ciężarem w bok góry. Każdy obserwujący tak to przeżywał, jak gdyby sam siedział w szybowcu.

W sierpniu [1939 roku – przyp. Ł.P.] nastąpiły już zaburzenia w planach szkoleń z powodu budowania bunkrów wokół Borowej Góry. […] Pomimo ciężkich bojów jakimś cudem ocalały hangary. W czasie okupacji Niemcy szkolili na Borowej Górze swoich młodych pilotów. Pracowała tam wtedy jako kucharka sąsiadka Stefana z Zawad i opowiadała, jak tam było. Niemcy potem zlikwidowali i wywieźli szybowce, a hangary dotrwały do 1954 roku […]

Po zakończeniu działań wojennych szkoła powróciła do Borowej. Niestety okrucieństwa wojny doprowadziły do tego, że widok samolotów nie przyciągał już tak wielkiej uwagi mieszkańców. Zmienił się również sposób funkcjonowania szybowiska, które wyposażone zostało we wciągarkę, z dużym hukiem transportującą szybowce na szczyt góry. Bardzo wiele ciekawych informacji na ten temat przekazał piotrkowianin – Józef Szymczak. Zostały one opublikowane na stronach wydawnictwa Gminy Wola Krzysztoporska – „Nasza Gmina”, skąd pochodzą także zdjęcia umieszczone na niniejszej tablicy. Pan Józef wstąpił do grona adeptów szkoły w 1947 roku, za namową kolegi. W jego pamięci utkwił, jak to najczęściej bywa – lot o dość nieszablonowym przebiegu. Przy niesprzyjających warunkach pogodowych wylądował przymusowo na polu żyta, w okolicach urzędu gminy w Siomkach. W dobie braku telefonów komórkowych i lokalizatorów terenu jedynym rozwiązaniem było wsparcie lokalnych mieszkańców i zorganizowanie transportu na „własną rękę”. Zapewne nie jest to jedyna historia z życia … szybowiska na Górach Borowskich.

Źródła:

A. Anszperger, Między złem a dobrem. Jak przetrwaliśmy okupację, Toruń 2014.

Szkoła lotników w Borowej, „Nasza Gmina. Biuletyn Gminy Wola Krzysztoporska” 2010, nr 1.

 

  • Zdjęcie-borowa2.png
  • Zdjęcie-scan2023-01-04_122819.jpg
MUZEUM REGIONALNE W BEŁCHATOWIE © 2024
Powered by Quick.Cms | Webmaster by Strony o Sztuce